No proszę, myślałam że choroba Matizowa minie, jak większość u Aśki, po jednym dniu a zmagamy się z nią od piątku. Jak nam się wydawało że już się wszystko ustabilizowało, to temperatura skakała do góry, dziecko się przytulało do mnie i płakało, że zimno. Wczorajszy dzień wydawał się już prawie OK, co prawda w nocy się strasznie pociła, więc zdecydowaliśmy się pójść dziś do lekarza. Efekt był taki, że zaliczyliśmy dwie wizyty u lekarza i badania w Centrum Zdrowia Dziecka. Na szczęście był to fałszywy alarm, skończyło się na anginie.
Jaki z tego wniosek? Nie należy wierzyć intuicji. W zasadzie zdecydowałam się na dzisiejszą wizytę u lekarza, bo wczoraj jeszcze nie było najlepiej ale dzisiejsze objawy były już takie, że można było uznać, że sytuacja się poprawiła. A tak naprawdę dopiero dziś zaczynamy antybiotyk.
Mam nadzieję, że to się niedługo skończy. Przez weekend praktycznie nie mogłam nawet pójść spokojnie do łazienki, bo córeczka była do mnie przyklejona. Dosłownie trzymała się mojej spódnicy, tylko zamiast ją ciągać na spódnicy, to ja byłam ciągana. Podobno jak byłam mała, nie odstępowałam mamy na krok. Teraz ona śmieje się, że mam dokładnie to samo, przez co ona przechodziła. Właśnie po to mamy dzieci- żeby się dowiedzieć ile wysiłku kosztowało naszych rodziców wychowanie nas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz