niedziela, 29 maja 2011

rower

Dziecko dostało przed czasem rower na dzień dziecka. Babcia postanowiła i kupiła. W sklepie dziecko strzeliło focha i prawie zniechęciło dziadka do zakupu. Młoda po prostu ma strrrraszny dystans i stracha przed rzeczami dużymi (gabarytowo dużymi). Były: płacz, tupanie... nie chciała wsiąść na rower, nie chciała na niego patrzeć. Ale po południu już próbowała jeździć. Trzeba tylko obniżyć siodełko, żeby mogła nogami dotykać ziemi. Ale wracając do focha... Obok sklepu rowerowego był sklep z zabawkami. Młoda kupiła sobie (znaczy ja jej kupiłam) taką małą figurkę pieska i bańki mydlane. Efekt tego był taki, że dostała rower, pieska, bańki i fajne poncho roboty babci, a piesek jest hitem sezonu. Za dzieckiem nie nadążysz. Drugiej babci powiedziała, że na dzień dziecka chce żelki... A ja jak byłam w jej wieku, uważałam, że najlepszy prezent to ten największy... Czasy się zmieniają. A dzisiejsze dzieci są inne. A może tylko moje dziecko jest inne?

czwartek, 26 maja 2011

pomocy!!!

Tak się nie da żyć. Dziecko siedzące tydzień w domu to gruba przesada. Zwłaszcza jak lekarz zabronił wychodzić na dwór. W taką pogodę!!! Po sąsiedzku koleżanka też chora. W poniedziałek nie wiedziałam, jak im wytłumaczyć że sąsiadka nie może do nas przyjść. Patrzyły na mnie obie jak na wroga. Otóż panna się nudzi a mnie brakuje już siły. Kłóci się, próbuje nas szantażować, beczy, nie chce jeść i jest osłabiona. A jak zmęczona, to wiadomo. Mam nadzieję, że w czasie jutrzejszej kontroli dowiemy się, że jest już zdrowa. Oczywiście w tygodniu będzie walka, żeby poszła do przedszkola, ale naprawdę wszyscy tego potrzebujemy.
W weekend jedziemy do teściów, mam nadzieję, że się wyszaleje a babcia będzie miała pomysły, żeby ją jakoś zająć. Tam przynajmniej nie ma problemu z jedzeniem. Nie wiem na czym polega ten fenomen, ale tam potrafi zjeść normalnie obiad z dwóch dań a w domu trzeba walczyć o mikroskopijną miseczkę zupy.
Wczoraj Aśka poszła na cały dzień do babci a ja wyciągnęłam swój decoupage. "Robótki ręczne" dawno mnie tak nie wyciszyły. Dawno tego nie robiłam i chyba dlatego efekt był aż tak dobry. Ktoś mi kiedyś powiedział, że jak się robi codziennie to samo, to trudno jest o lubienie swojej pracy. Ja przez jakiś czas nie robiłam nic w tym temacie, zwyczajnie mi się nie chciało. Wczoraj samo poszło, nie mogłam skończyć. Ale przynajmniej odreagowałam.

poniedziałek, 23 maja 2011

nie wierz intuicji

No proszę, myślałam że choroba Matizowa minie, jak większość u Aśki, po jednym dniu a zmagamy się z nią od piątku. Jak nam się wydawało że już się wszystko ustabilizowało, to temperatura skakała do góry, dziecko się przytulało do mnie i płakało, że zimno. Wczorajszy dzień wydawał się już prawie OK, co prawda w nocy się strasznie pociła, więc zdecydowaliśmy się pójść dziś do lekarza. Efekt był taki, że zaliczyliśmy dwie wizyty u lekarza i badania w Centrum Zdrowia Dziecka. Na szczęście był to fałszywy alarm, skończyło się na anginie.
Jaki z tego wniosek? Nie należy wierzyć intuicji. W zasadzie zdecydowałam się na dzisiejszą wizytę u lekarza, bo wczoraj jeszcze nie było najlepiej ale dzisiejsze objawy były już takie, że można było uznać, że sytuacja się poprawiła. A tak naprawdę dopiero dziś zaczynamy antybiotyk.
Mam nadzieję, że to się niedługo skończy. Przez weekend praktycznie nie mogłam nawet pójść spokojnie do łazienki, bo córeczka była do mnie przyklejona. Dosłownie trzymała się mojej spódnicy, tylko zamiast ją ciągać na spódnicy, to ja byłam ciągana. Podobno jak byłam mała, nie odstępowałam mamy na krok. Teraz ona śmieje się, że mam dokładnie to samo, przez co ona przechodziła. Właśnie po to mamy dzieci- żeby się dowiedzieć ile wysiłku kosztowało naszych rodziców wychowanie nas.

sobota, 21 maja 2011

choroba Matizowa

Dziecko się nam rozchorowało. Nazwaliśmy to "chorobą Matizową". Choroba taka objawia się po sprzedaniu Matiza. Aśka długo nie chciała przyjąć do wiadomości, że sprzedajemy jeździdełko, nawet się popłakała. Starałam się jej wytłumaczyć, że nie możemy go zatrzymać, bo jest już stary, psuje się i jak nie będziemy nim jeździć (a nie jeździmy) to nie warto go trzymać. Szczęście, że chociaż uznała, że pan kupujący jest ładny.
Musiałam jej obiecać, że jak będzie duża to jej kupimy nowego Matiza, bo "nigdy, przenigdy nie spodoba jej się inny samochód, bo ten bardzo kocha". Mam nadzieję, że ta choroba nie jest przewlekła, bo już się zdążyliśmy nią zmęczyć wszyscy. W zasadzie dwa dni i dwie noce walczymy z temperaturą i jak już się nam wydaje, że sytuacja jest opanowana, zaczyna się "mamo, zimno..." i żadnych innych objawów. Lekarz nie wysłuchał i nie wypatrzył nic. Czy tak wygląda tak zwana trzydniówka?

środa, 18 maja 2011

nowy duch

Nowy duch we mnie dziś wstąpił. Chyba to psychiczne, ale czułam się jakoś lżej, lepiej... nie wiem, jak to określić. Na pewno inaczej. Nawet nie miałam takiego uczucia (jak ostatnio), że jestem taka ciężka, jakby zatruta. Dzisiaj pełna lekkość. Tylko jeszcze chce mi się spać i głowa mnie boli- ale to może jeszcze skutek uboczny narkozy. Naprawdę cieszę się, że mam to już wszystko za sobą. Teraz mogę sobie wszystko na spokojnie ułożyć, zakończyć przygodę z "rozweselaczami" a jak się zdecydujemy na dziecko brać na zapas kwas foliowy i całą tą wspomagającą "chemię", czyli witaminy i inne magnezy.
Dzisiaj ze względu na ogólne samopoczucie, pozwoliłam Aśce na za dużo bajek przed pójściem do przedszkola, ale trudno. Jak ją odbierałam, pani dała nam mleko (dzieci dostają mleko w kartonikach po 250ml, jak jest dużo to dostają też do domu). Zażartowałam, że nie mam siły go nieść, więc pani powiedziała Aśce, że mama się źle czuje, jest trochę chora, więc musi sama taszczyć te kartoniki. Córeczka się przejęła i targała całe mleko tak z pół drogi. Jak jej chciałam pomóc to mówiła- nie,bo ty jesteś chora na mleko. Oddała trochę, jak jej było niewygodnie nieść. Czasem się zastanawiam, jak nam się udało zaszczepić jedynaczce opiekę nad innymi. Co prawda najczęściej opiekuje się mną, ale dobre i to. Kiedyś jak się gorzej czułam, oddała mi nawet swój ulubiony koc.

No cóż, mam nadzieję, że będzie się umiała opiekować innymi.

wtorek, 17 maja 2011

....odcinek ostatni

Nareszcie sukces.... dzisiaj mnie przyjęli. Bałam się tego zabiegu. Trochę czułam się jakbym była jakimś produktem na taśmie produkcyjnej. Przeszła pani po korytarzu, krzyknęła, że panie do zabiegu mają iść na siusiu a potem usiąść na korytarzu. Wyglądało to tak, żewywoływali pacjentkę, potem się czekało, potem "wózek proszę!!!!" i odwozili śpiącą pacjentkę na salę. I powtórka- wywołanie, czekanie, wózek, sala. Byłam ostatnia w tej kolejce. Jak mnie już położyli do zabiegu, powiedzieli "zaraz pani uśnie", to już byłam tak zdenerwowana, że zastanawiałam się dlaczego nie usypiam. Nawet wpadło mi do głowy, że "usypiacz" na mnie nie działa. Po zabiegu dwie godziny snu, obiad i kolejne dwie godziny w szpitalu. Właściwie po czterech godzinach od zabiegu idziesz do domu. Jak się ociągasz z wyjściem to salowa pyta, czy już może zmieniać pościel.
Ale reasumując- usuwanie ciąży mniej boli, niż cesarka. Najbardziej bałam się bólu. Tak naprawdę brzuch mnie boli jak przy miesiączce, chodzę i siedzę normalnie.
Mam nadzieję, że tak wygląda powrót do normalności

poniedziałek, 16 maja 2011

szpitala odcinek drugi

OK, pojechałam do szpitala, wysiedziałam się w kolejce do Izby Przyjęć i po trzech godzinach odesłali mnie do domu. Za dużo zaplanowanych zabiegów. Nie wiem, czy to nerwy, czy "obcy" w brzuchu, ale czuję się coraz gorzej. Coraz bardziej nie mam siły, coraz bardziej boli nmie brzuch i jest mi niedobrze. Pytam jeszcze raz- nerwy, czy już mi coś gnije w brzuchu? Jutro już podobno na sto procent mają mnie przyjąć i po południu wypuścić do domu.

Problem jak zacząć rozmowę z dzieckiem rozwiązał się sam. Jak wychodziłam dziś z domu, Aśka się obudziła po roczpaczy z serii "nie chcę, żebyś wyjeżdżała", spytała czy doktor wyjmie mi z brzucha dziecko. Powiedziałam, że tak a ona się ucieszyła, że przywiozę dziecko do domu. Powiedziałam że nie przywiozę, bo dziecko nie urosło, że jest taką małą fasolką. Aśka pomyślała, że ja wrócę do domu a ta mała fasolka będzie rosła w szpitalu. Musiałam jej powiedzieć, że dziecko umarło. Popłakała się trochę, bo chciała mieć siostrzyczkę. Szkoda mi jej trochę, bo mocno to przeżyła. Mówiłam jej, że dziecko po prostu nie rosło i dowiedziałam się od niej, że jak ona była mała to bardzo chciała rosnąć. Tu miała rację. Duża była zawsze, od samego początku. Potem puściłam jej nagranie jak miała pół roku i nam się rozgadała na temat: mamama, baba, babuuuuła, mamamabababa itp. Śmiałyśmy się obie.
Jak wróciłam ze szpitala, nie mogła się ode mnie odkleić. Co chwilę się przytulała i mówiła, że bardzo za mną tęskniła. Jakby mnie nie było z tydzień. Jutro następna odsłona serialu "szpital". Chyba sie boję.

niedziela, 15 maja 2011

szpital

Niby mi ulżyło, że nie będzie dziecka. Ale dzisiejszy dzień to był chyba wstęp do jutrzejszego pójścia do szpitala. Jakby mi dali, to przespałabym cały dzień. Mogłam nie jeść. Po raz pierwszy w życiu miałam uczucie, że nie muszę wstawać z łóżka. Mówią, że tak się objawia depresja, że nie mamy powodu żeby wstać. Ja nie czułam się źle, po prostu czułam się zmęczona. Nie jest to jednak takie proste- musiałam przygotować młodą na sytuację, że nie będzie mnie w domu. Powiedziałam jej, że idę do szpitala, że może zostanę tam na noc, że jak wstanie, to nas już nie będzie w domu tylko będzie babcia. Panna przyjeła wszystko do wiadomości- spytała tylko czy będę spać z doktorem. Potem oznajmiła, że dziś idzie spać z babcią.... Na razie nie spytała po co idę do szpitala, zastanawiam się jak jej powiedzieć, że dziecka nie będzie. Może pomyślę o tym kiedy indziej.

sobota, 14 maja 2011

ślimaków dalszy ciąg...

Dzisiaj był dalszy ciąg fascynacji ślimakami. Zbierałyśmy dziś ślimaki do wiaderka, potem Aśka wypuszczała je na wolność. "Idź, kochanie, tu jesteś bezpieczny..." Tak opowiadała każdemu. Potem zbierała następne i wymyślała, gdzie je wypuści. Potem pilnowała, żebyśmy ich nie rozdeptali. Gdyby nas mąż nie wziął na lody, to nie wiem, ile czasu bym musiała je zbierać. A zabawa była przednia; udawalyśmy, że jesteśmy w lesie- czasami Aśka była moją babcią wnuczką, córką... Potem ja byłam babcią, wnuczką córką. Oczywiście był to wymysł młodej i to jej najbardziej się myliło kim jesteśmy. Kończyło się zawsze na "mamo..."

Czasem się zastanawiam, jak bardzo jest do mnie przywiązana. Nawet na podwórku chce, żeby z nią być. "Będziesz na mnie patrzeć, jak się będę bawić w piaskownicy?" Pewnie, że będę. Czy mogłabym robić coś innego?

piątek, 13 maja 2011

ślimak!

Dziś rano padał deszcz. Jak przyszła pora iść do przedszkola Aśka oczywiście się wykłócała, że chce kalosze, że będzie tupać w kałużach itp. Nie było zbyt mokro, więc dałam jej adidasy. W ramach zabawy, umówiłyśmy się, że będziemy szukać po drodze ślimaków. Chyba zaraziłam Aśkę zbieraniem ślimaków, bo sama to robiłam jako dziecko. Pamiętam nawet, że jako dzieciaki zbieraliśmy z sąsiadem ślimaki po okolicy i obklejaliśmy nimi bramę sąsiadów. Moje zamiłowanie do tych stworzonek przeszło na Aśkę. Co prawda nie spodziewałam się tego, w co się pakuję. Nie myślałam, że aż tyle ich wylegnie na drogę. Każdego ślimaka trzeba było obejrzeć, policzyć, dotknąć czułek. Myślałam, że nigdy nie wyjdziemy z naszej ulicy a naprawdę było ich z kilkadziesiąt na bardzo krótkim odcinku. Okazało się, że jak wracaliśmy wieczorem do domu (był z nami tata), zabawa rozszerzyła się o pomysł- zobaczysz ślimaka, zatrzymaj się i krzyknij „ślimak!!!”. Nie powiem, teraz było podejrzenie, że nie dotrzemy do domu. W pewnym momencie na końcu ulicy zobaczyłam jakąś mgłę (tak mi się wydawało) a po chwili lunęła na nas ściana wody. Do domu dotarliśmy biegiem. Nie pamiętam, żebym się kiedyś tak cieszyła z ulewy.

czwartek, 12 maja 2011

stało się...

No i stało się, umówiłam się na USG do szpitala. Naczekałam się, zrobili mi badanie i zaprosili na usunięcie tego czegoś, co mam w brzuchu. Czyli tak jak było, pęcherzyk jest, macica powiększona i "cech zarodka brak". Powiem, że trochę mi ulżyło. Bałam się, ponieważ leki które biorę nie są najlepsze w ciąży, poza tym nie spodziewałam się jej, nie brałam przed nią kwasu foliowego, nie pamiętałam, żeby go brać nawet jak mi wyszły dobre testy. Nie wspomnę już o dole finansowym i mieszkaniowym, w jakim jesteśmy. Dodatkowo, bałam się, że te wszystkie kłopoty przerzucę na Aśkę, bo jednak mnie drażniła. Kłopoty finansowe, mieszkaniowe, zdrowotne... to wszystko mnie przerosło, wszyscy mnie denerwowali. Jedynym plusem całej tej sytuacji jest to, że zaczęłam odstawiać leki. Jak je już odstawię, zacznę się zastanawiać nad kolejnym dzieckiem.

wtorek, 10 maja 2011

długa noc

Nie mogłam wczoraj usnąć. Problem w tym, że mąż nocował u swoich rodziców a ja miałam czuwać nad młodą. W moim przypadku teoria, że po urodzeniu dziecka, matki nigdy już nie śpią normalnie, bo wsłuchują się w każdy oddech, jest wierutną bzdurą. Przez ostatnie trzy lata z hakiem nie słyszałam większości płaczów i dyskusji Aśki (w nocy gada jak najęta; w dzień gada jeszcze bardziej). Ja nawet najczęściej nie słyszę, kiedy się budzi i mnie woła. Tym wszystkim zajmuje się u nas tatuś, który jakoś snu nie potrzebuje. Skutek uboczny takiej sytuacji jest to, że potem nam dokucza; która to niby głośniej chrapie, która co opowiada (bo mnie się też podobno to zdarza, chociaż nie wiem, czy mu wierzyć) i która bardziej wyłazi spod kołdry w nocy. A wczoraj tatusia nie było... A wczoraj w przedszkolu zdarzył się wypadek, dziecko się przewróciło i raniło w rajstopę na kolanie. Pani zakleiła jej kolano plastrem, żeby jej się noga nie drażniła o tę dziurę, więc Aśka przeżywała to cały wieczór. Nie dość, że miała plaster na jednym kolanie, to jakiś komar ją chyba dziabnął w drugie kolano. Pół nocy przegadała wrażenia z dnia, kolejny jakiś czas poświęciła na wydrapywaniu dziury w drugim kolanie, bo ją swędziało. Efekt tego jest taki, że padam dziś na nos z niewyspania. Kiedyś wręcz lubiłam, jak go nie było w domu, teraz potrzebuję, żeby był. Dopiero wtedy mogę noormalnie spać.

poniedziałek, 9 maja 2011

dojrzałam...

Dzisiaj chyba dojrzałam do tego, żeby zadzwonić do lekarza. Koleżanka mnie nastraszyła, że jak tak źle widać obraz na USG, to może płód jest za słaby, albo ciąża będzie martwa. Pamiętam, że jak miałam się zdecydować na cesarkę w ciąży z synem, to mi lekarz powiedział, że albo się zdecyduję i może go uratują, albo się nie zdecyduję i on umrze. Zdecydowałam się, mlody nie przeżył, ale lepsze to niż rodzenie martwego dziecka. Faktycznie, teraz już się trochę boję, w środe pojadę do szpitala, niech już wszystko będzie wiadome. I tak doszliśmy z mężem do wniosku, że będzie to, co będzie.

piątek, 6 maja 2011

czy ja chcę wiedzieć?

W czasie dwóch tygodni miałam trzy USG. Każde mówiło to samo: macica powiększona, pęcherzyk jest, zarodka nie widać. Ostatnie badanie, jakie miałam było w piątek przed Świętami. Miałam się skontaktować z lekarzem po Świętach, skontaktowałam się. Było to przed majowym weekendem, w szpitalu była tylko część lekarzy, więc umówiliśmy się na następny tydzień. Następny tydzień właśnie się kończy a ja nie zadzwoniłam do doktora. Coś mnie hamuje. Nie wiem, czy chcę wiedzieć. To jest tak cholernie NIE TEN MOMENT w życiu jak nigdy dotąd. Zawsze mówiłam, że nie należy planować dzieci, bo zawsze jest nie ten moment, ale faktycznie teraz to jest najbardziej nie ten moment, jaki tylko się może przydarzyć. Niestety nie uda mi się długo chować głowy w piasek, bo za dużo osób mnie kontroluje. W przyszłym tygodniu muszę zadzwonić do lekarza.