czwartek, 2 czerwca 2011

piesek

Jak pisałam wcześniej, młoda kupiła sobie (znaczy ja kupiłam jej) taką małą figurkę pieska. W sobotę. W niedzielę przyjechał z nami do domu a od poniedziałku było wspólne szukanie, bo zginął. W poniedziałek Aśkę trochę zbywaliśmy, bo myśleliśmy że leży gdzieś w zabawkach. Wieczorem podeszłam do sprawy poważnie- przetrzepałam wszystkie zabawki. NIC. Cały wtorek od momentu pójścia młodej do przedszkola poświęciłam na przetrzepanie szafek kuchennych, szuflad, nawet naszych butów, jeszcze raz zabawek... Właziłam z latarką pod nasze łóżko, szafę, komodę. Polazłam na górę do rodziców, chociaż mąż zapewniał mnie, że w niedzielę wieczorem zwierzak zszedł jednak na dół. NIC... NIC... NIC... Dzisiaj ścieliłam Aśce łóżko i co znalazłam od nim? Pieska. Szczęście było wieksze, niż z wszystkich prezentów na Dzień Dziecka. Nadążysz za babą? A ja myślałam, że nowy rower to będzie największy hit wśród prezentów.

niedziela, 29 maja 2011

rower

Dziecko dostało przed czasem rower na dzień dziecka. Babcia postanowiła i kupiła. W sklepie dziecko strzeliło focha i prawie zniechęciło dziadka do zakupu. Młoda po prostu ma strrrraszny dystans i stracha przed rzeczami dużymi (gabarytowo dużymi). Były: płacz, tupanie... nie chciała wsiąść na rower, nie chciała na niego patrzeć. Ale po południu już próbowała jeździć. Trzeba tylko obniżyć siodełko, żeby mogła nogami dotykać ziemi. Ale wracając do focha... Obok sklepu rowerowego był sklep z zabawkami. Młoda kupiła sobie (znaczy ja jej kupiłam) taką małą figurkę pieska i bańki mydlane. Efekt tego był taki, że dostała rower, pieska, bańki i fajne poncho roboty babci, a piesek jest hitem sezonu. Za dzieckiem nie nadążysz. Drugiej babci powiedziała, że na dzień dziecka chce żelki... A ja jak byłam w jej wieku, uważałam, że najlepszy prezent to ten największy... Czasy się zmieniają. A dzisiejsze dzieci są inne. A może tylko moje dziecko jest inne?

czwartek, 26 maja 2011

pomocy!!!

Tak się nie da żyć. Dziecko siedzące tydzień w domu to gruba przesada. Zwłaszcza jak lekarz zabronił wychodzić na dwór. W taką pogodę!!! Po sąsiedzku koleżanka też chora. W poniedziałek nie wiedziałam, jak im wytłumaczyć że sąsiadka nie może do nas przyjść. Patrzyły na mnie obie jak na wroga. Otóż panna się nudzi a mnie brakuje już siły. Kłóci się, próbuje nas szantażować, beczy, nie chce jeść i jest osłabiona. A jak zmęczona, to wiadomo. Mam nadzieję, że w czasie jutrzejszej kontroli dowiemy się, że jest już zdrowa. Oczywiście w tygodniu będzie walka, żeby poszła do przedszkola, ale naprawdę wszyscy tego potrzebujemy.
W weekend jedziemy do teściów, mam nadzieję, że się wyszaleje a babcia będzie miała pomysły, żeby ją jakoś zająć. Tam przynajmniej nie ma problemu z jedzeniem. Nie wiem na czym polega ten fenomen, ale tam potrafi zjeść normalnie obiad z dwóch dań a w domu trzeba walczyć o mikroskopijną miseczkę zupy.
Wczoraj Aśka poszła na cały dzień do babci a ja wyciągnęłam swój decoupage. "Robótki ręczne" dawno mnie tak nie wyciszyły. Dawno tego nie robiłam i chyba dlatego efekt był aż tak dobry. Ktoś mi kiedyś powiedział, że jak się robi codziennie to samo, to trudno jest o lubienie swojej pracy. Ja przez jakiś czas nie robiłam nic w tym temacie, zwyczajnie mi się nie chciało. Wczoraj samo poszło, nie mogłam skończyć. Ale przynajmniej odreagowałam.

poniedziałek, 23 maja 2011

nie wierz intuicji

No proszę, myślałam że choroba Matizowa minie, jak większość u Aśki, po jednym dniu a zmagamy się z nią od piątku. Jak nam się wydawało że już się wszystko ustabilizowało, to temperatura skakała do góry, dziecko się przytulało do mnie i płakało, że zimno. Wczorajszy dzień wydawał się już prawie OK, co prawda w nocy się strasznie pociła, więc zdecydowaliśmy się pójść dziś do lekarza. Efekt był taki, że zaliczyliśmy dwie wizyty u lekarza i badania w Centrum Zdrowia Dziecka. Na szczęście był to fałszywy alarm, skończyło się na anginie.
Jaki z tego wniosek? Nie należy wierzyć intuicji. W zasadzie zdecydowałam się na dzisiejszą wizytę u lekarza, bo wczoraj jeszcze nie było najlepiej ale dzisiejsze objawy były już takie, że można było uznać, że sytuacja się poprawiła. A tak naprawdę dopiero dziś zaczynamy antybiotyk.
Mam nadzieję, że to się niedługo skończy. Przez weekend praktycznie nie mogłam nawet pójść spokojnie do łazienki, bo córeczka była do mnie przyklejona. Dosłownie trzymała się mojej spódnicy, tylko zamiast ją ciągać na spódnicy, to ja byłam ciągana. Podobno jak byłam mała, nie odstępowałam mamy na krok. Teraz ona śmieje się, że mam dokładnie to samo, przez co ona przechodziła. Właśnie po to mamy dzieci- żeby się dowiedzieć ile wysiłku kosztowało naszych rodziców wychowanie nas.

sobota, 21 maja 2011

choroba Matizowa

Dziecko się nam rozchorowało. Nazwaliśmy to "chorobą Matizową". Choroba taka objawia się po sprzedaniu Matiza. Aśka długo nie chciała przyjąć do wiadomości, że sprzedajemy jeździdełko, nawet się popłakała. Starałam się jej wytłumaczyć, że nie możemy go zatrzymać, bo jest już stary, psuje się i jak nie będziemy nim jeździć (a nie jeździmy) to nie warto go trzymać. Szczęście, że chociaż uznała, że pan kupujący jest ładny.
Musiałam jej obiecać, że jak będzie duża to jej kupimy nowego Matiza, bo "nigdy, przenigdy nie spodoba jej się inny samochód, bo ten bardzo kocha". Mam nadzieję, że ta choroba nie jest przewlekła, bo już się zdążyliśmy nią zmęczyć wszyscy. W zasadzie dwa dni i dwie noce walczymy z temperaturą i jak już się nam wydaje, że sytuacja jest opanowana, zaczyna się "mamo, zimno..." i żadnych innych objawów. Lekarz nie wysłuchał i nie wypatrzył nic. Czy tak wygląda tak zwana trzydniówka?

środa, 18 maja 2011

nowy duch

Nowy duch we mnie dziś wstąpił. Chyba to psychiczne, ale czułam się jakoś lżej, lepiej... nie wiem, jak to określić. Na pewno inaczej. Nawet nie miałam takiego uczucia (jak ostatnio), że jestem taka ciężka, jakby zatruta. Dzisiaj pełna lekkość. Tylko jeszcze chce mi się spać i głowa mnie boli- ale to może jeszcze skutek uboczny narkozy. Naprawdę cieszę się, że mam to już wszystko za sobą. Teraz mogę sobie wszystko na spokojnie ułożyć, zakończyć przygodę z "rozweselaczami" a jak się zdecydujemy na dziecko brać na zapas kwas foliowy i całą tą wspomagającą "chemię", czyli witaminy i inne magnezy.
Dzisiaj ze względu na ogólne samopoczucie, pozwoliłam Aśce na za dużo bajek przed pójściem do przedszkola, ale trudno. Jak ją odbierałam, pani dała nam mleko (dzieci dostają mleko w kartonikach po 250ml, jak jest dużo to dostają też do domu). Zażartowałam, że nie mam siły go nieść, więc pani powiedziała Aśce, że mama się źle czuje, jest trochę chora, więc musi sama taszczyć te kartoniki. Córeczka się przejęła i targała całe mleko tak z pół drogi. Jak jej chciałam pomóc to mówiła- nie,bo ty jesteś chora na mleko. Oddała trochę, jak jej było niewygodnie nieść. Czasem się zastanawiam, jak nam się udało zaszczepić jedynaczce opiekę nad innymi. Co prawda najczęściej opiekuje się mną, ale dobre i to. Kiedyś jak się gorzej czułam, oddała mi nawet swój ulubiony koc.

No cóż, mam nadzieję, że będzie się umiała opiekować innymi.

wtorek, 17 maja 2011

....odcinek ostatni

Nareszcie sukces.... dzisiaj mnie przyjęli. Bałam się tego zabiegu. Trochę czułam się jakbym była jakimś produktem na taśmie produkcyjnej. Przeszła pani po korytarzu, krzyknęła, że panie do zabiegu mają iść na siusiu a potem usiąść na korytarzu. Wyglądało to tak, żewywoływali pacjentkę, potem się czekało, potem "wózek proszę!!!!" i odwozili śpiącą pacjentkę na salę. I powtórka- wywołanie, czekanie, wózek, sala. Byłam ostatnia w tej kolejce. Jak mnie już położyli do zabiegu, powiedzieli "zaraz pani uśnie", to już byłam tak zdenerwowana, że zastanawiałam się dlaczego nie usypiam. Nawet wpadło mi do głowy, że "usypiacz" na mnie nie działa. Po zabiegu dwie godziny snu, obiad i kolejne dwie godziny w szpitalu. Właściwie po czterech godzinach od zabiegu idziesz do domu. Jak się ociągasz z wyjściem to salowa pyta, czy już może zmieniać pościel.
Ale reasumując- usuwanie ciąży mniej boli, niż cesarka. Najbardziej bałam się bólu. Tak naprawdę brzuch mnie boli jak przy miesiączce, chodzę i siedzę normalnie.
Mam nadzieję, że tak wygląda powrót do normalności